Gdy byłem mały i całymi godzinami bawiłem się zabawkami, lubiłem głównego bohatera (najczęściej jakiegoś Batmana) wpędzać w sytuacje bez wyjścia. Otoczony przez wrogów, koszmarnie obity, bez nadziei na pomoc przyjmował kolejne ciosy, pękały mu kości i zapowiadało się, że nadszedł koniec bohatera – że zło w końcu zatriumfuje. I właśnie wtedy przysyłałem mu odsiecz.
Z nieba spadał Robin, czy inny Superman i robił z bandziorami porządek. Batman lądował w swojej jaskini, gdzie przez najbliższe dwa tygodnie Alfred przynosił mu smaczny, słodki kisiel i zmieniał okłady na obitym ciele. Bohater odzyskiwał zdrowie i wychodził w noc w poszukiwaniu kolejnego wyzwania – a ja z niechęcią zostawiałem zabawki i szedłem odrabiać pracę domową.
Wtedy jeszcze nie rozumiałem, że życie tak nie działa. Że gdy będę sam, gdy każdy plan, jaki miałem zostanie zmiażdżony przez podeszwę rzeczywistości, ratunek nie spadnie z nieba. Nikt nie nadejdzie z odsieczą. Nawet najbliżsi znajomi, nawet rodzina. Znajomi, rodzice i rozdzeństwo mogą mnie jedynie wspierać, dopingować. Krzyczeć “wstawaj!” z narożnika. Ale ja sam muszę podnieść mordę z ringu, podeprzeć się łokciem, zmusić kolana do dźwignięcia obolałego ciała i wytrzymać jeszcze minutę pojedynku.
Moim obowiązkiem jest nauczyć się wstawać po upadku, ustawiać swoje myślenie w dobry sposób – taki, który będzie mnie wspierać. Tylko ja wiem, co mnie boli, dlaczego boli. Jaka była przyczyna mojej porażki, w jaki sposób znalazłem się na macie. Samodzielnie muszę rozwiązać supeł na sznurówkach. Nikt poza mną nie posiada pełnego obrazu sytuacji – który uwzględnia ukryte emocje, niewypowiedziane motywacje, skrywane kompleksy, najciemniejsze myśli – ani nie widzi sposobu, w jaki te elementy łączą się z rzeczywistością i obecną sytuacją, dając konkretny wynik.
Z tego powodu nikt nie wie lepiej ode mnie, co powinienem w danej sytuacji zrobić.
Doceniam moich przyjaciół, kocham rodzinę i cieszę się, że mam ich wsparcie. Ale to ja i moja wewnętrzna armia stajemy zawsze na pierwszej linii frontu. Gdy z nieba leje się magma, nic nie idzie po mojej myśli, a problemy przede mną piętrzą się jak tsunami połączone z tornadem, czuję jakbym słyszał kpiące: “jesteś sam? Dlaczego od razu się nie poddasz?”.
Wtedy tylko się uśmiecham. Bo wcale nie jestem sam
Wiara w siebie i w moje umiejętności to Robin, który spada z nieba i łamie kości przeciwnikom. Nawyk podnoszenia się po porażce, bez znaczenia jak bolesnej, to mój osobisty Superman, stawiający mnie na równe nogi. Pozytywne myślenie jest moją jaskinią, która daje mi przestrzeń niezbędną do regeneracji. W głowie nie mam zaciekłego wroga, tylko przyjaciela. To mój Alfred, który zawsze stoi po mojej stronie i robi wszystko, bym jak najszybciej był gotowy na kolejną rundę.
Skompletowanie tej armii zajęło mi całe lata, ale zostanie ze mną już na całe życie. Twarde przekonania, silne nawyki i kontrola myślenia. Zasoby dzięki którym mogę polegać na sobie, jednocześnie doceniając pomoc i wsparcie najbliższych osób – ale nie być od tej pomocy i wsparcia uzależnionym. Gdy staję przed ciężkim wyzwaniem, lub po prostu obrywam z nienacka, nie rozkładam bezradnie rąk, nie czekam na cud. Wstaję, otrzepuję się i przedzieram dalej.
*
Wczoraj beztrosko szedłem sobie po chodniku ze słuchawkami w uszach, ale nagle przez muzykę przebił się krzyk dziecka. Spojrzałem w lewo – mały chłopiec siedział obok swego mini-rowerku. Po policzkach ciurkiem płynęły łzy.
– Wstawaj, wstawaj – Odezwał się znudzony, męski głos. – Mama czeka z obiadem.
To ojciec chłopca, który nie zważając na lament po prostu szedł dalej chodnikiem, nie czekając na swoje dziecko. Na ten komunikat chłopiec zawył jeszcze głośniej, oczekując pomocy – a właściwie jakiejkolwiek uwagi, bo nic mu nie dolegało, ot wywrócił się, wystarczyło wstać, wsiąść na rowerek i jechać z tatą na obiad.
– No już, już, tylko się wywróciłeś, po prostu otrzep się, wstawaj i chodź. – Ojciec rzucił przez ramię, ani na chwilę nie zwalniając. Jego lekceważący ton głosu niósł nutkę rozbawienia, kompletnie robrajając aurę dramatu i końca świata, które usiłował narzucić chłopiec.
Widocznie tatuś trafił w czuły punkt, bo dzieciak zawył jeszcze głośniej. Ostatecznie nie wstał, a ojciec był zmuszony po niego wrócić i “udzielić pomocy”, okazać wsparcie. Niektórzy powiedzieliby, że gość zachował się na początku bardzo chłodno, a nawet okrutnie – ale ja jak na dłoni widziałem, czego ten ojciec chciał nauczyć syna.
W życiu będziesz sam, naucz się sam podnosić i nie oczekuj niczyjej pomocy. Nie rozdmuchuj swoich porażek i problemów. Odrzuć mentalność ofiary, bo siedzenie i użalanie się nad sobą nie przyniesie ci żadnego efektu.
Stopniowe odcinanie pępowiny i lekcje zaradności życiowej, wpajane od najmłodszych lat. Nie znam się na wychowywaniu dzieci, ale daję temu panu lajka.
Kto przespał lub nie miał tych lekcji w młodości, później i tak musi je odpracować i się nauczyć – tyle, że nie na bezpiecznym przykładzie rowerka, ale w prawdziwym życiu, gdzie konsekwencje biernej i roszczeniowej postawy mogą być bardzo bolesne.
Dodaj komentarz