5 minut. Czasem tylko tyle dzieli Cię od sukcesu. “Tylko tyle” to czasem rzeka nie do przejścia.
Najlepsze teksty pisałem po 55 minutach gapienia się w migający kursor. Przy klawiaturze trzymał mnie tylko timer i fakt, że ustaliłem z góry, że będę siedział przez okrągłą godzinę, nawet gdyby miało to oznaczać tylko wysiadywanie hemoroidów. Atakowało mnie poczucie bezsensu, marnowania czasu, nękały myśli, że jestem pusty w środku i nie mam już nic do powiedzenia. Nagle coś we mnie pękało, myśli zlewały się w nieoczekiwany sposób tworząc sznur przyczynowo-skutkowy, odpalający żarówkę. Timer sygnalizował, że godzinę już wysiedziałem – ignorowałem go, rozwalałem tamę i zalewałem pusty ekran ciągiem znaków. Po paru godzinach okazywało się, że właśnie popełniłem jeden z lepszych wpisów na blogu. Jeden z lepszych, rozumiecie? Patrzyłem na taki tekst z wytrzeszczem i myślą “kurwa, skąd to się w ogóle wzięło?” – pamiętając, że wcześniej siedziałem bezproduktywnie, użalając się nad sobą i dobijając myślami, że się wypaliłem i nawet ze spluwą przy skroni nie byłbym w stanie wypluć z siebie ani słowa.
Najlepsze interakcje z dziewczynami miałem wtedy, gdy po podejściu, poznaniu na ulicy, czy w klubie – zostawałem, mimo rosnącego dyskomfortu. Mimo tego, że rozmowa nam się nie kleiła, że czułem się nieswojo i miałem wrażenie, że robię z siebie debila. Przeczekiwałem najcięższy moment wiedząc, że piłka jest na boisku dopóki ona stoi i wymieniamy słowa. Takie “słabe” podejścia przeradzały się później w niezapomniane historie. Szybką kawę, jeszcze szybsze zauroczenie i wspomnienia, do których dziś mogę się uśmiechać. A mogłem odejść – jak robi to każdego dnia większość facetów. Odciąć złe emocje, uciec.
Najwydajniejsze treningi na siłowni robiłem wtedy, gdy po pierwszym ćwiczeniu myślałem: “dobra, to nie twój dzień Vincent. Może daruj sobie?”. Mięśnie miałem z waty, nie czułem w ogóle kopa ani najdrobniejszej motywacji do tego, by przejść do kolenego stanowiska, założyć ciężar i przerzucać żelastwo. Mimo wszystko zaciskałem zęby, odpalałem bardziej agresywną muzykę na Spotify i zatracałem się w ćwiczeniach, realizując plan. Co działo się po 20-30 minutach? Następował wyrzut endorfin, mięśnie się rozbudzały i nie wyrobrażałem sobie nie dokończyć treningu.
POPROSZĘ SOK
Ludzie poddają się zbyt szybko. Trafiają na pierwszy opór, ukłucie dyskomfortu i po prostu odpuszczają. Jesteśmy dla siebie zbyt wyrozumiali, obchodzimy się ze sobą jak jajkiem, czy zastawą z porcelany. Kto nauczył nas takiego kalectwa? Pójścia na łatwiznę? Fajne rzeczy w życiu nie są łatwe i bezwysiłkowe.
Dlatego ci, którzy idą wydeptaną ścieżką wrzucają na fejsa zdjęcia ze smutnymi cytatami, a nieliczni, zapuszczający się z maczetą w dżunglę dostają od życia sok ze świeżo wyciśniętej rzeczywistości.
Źle Ci się siedzi? Dupa boli od krzesła i wkurwia Cię laptop? Wcale nie jest mi przykro. Wybór masz prosty – wstać i przegrać lub zrobić sobie herbatę, zarzucić dobrą muzykę na słuchawki i posiedzieć nad case’m dodatkowe 20-30 minut.
Nie wiesz, o czym z nią rozmawiać? Całe ciało krzyczy “uciekajmy stąd ty samobójco”? Dobra, wracaj do rzeczywistości, w której jesteś przeczekującą życie, bierną pizdą. Albo zostań, przecież nie zejdziesz na zawał serca. W najgorszym wypadku poćwiczysz rozmowę i pożegnasz się z nią 5 minut później, w najlepszym – będziesz miał o czym opowiadać dzieciom (może z pominięciem niektórych “detali”).
Ciało boli, ciężary ciężkie, może po prostu siłownia nie jest dla Ciebie? Halo, mam newsa – wysiłek fizyczny nie jest DLA NIKOGO. Bo naszym podstawowym programem jest się nie przemęczać i mieć wyjebane w marnotrawienie energii, którą możesz przeznaczyć na walenie konia i gówniane produkcje Netfliksa. Możesz to olać. Możesz zostać. Ja mam to w dupie, ale Ty powinieneś się poważnie zastanowić. Czasem, na wyjątkowo ciężkich treningach, gdy przy ostatnich powtórzeniach miałem ochotę po prostu wszystko pierdolnąć i wrócić do domu, wyobrażałem sobie, że obok stoi mój trener – potężny, napakowany i lśniący murzyn, który drze się na mnie: “CIŚNIESZ, CIŚNIESZ, NIE BĄDŹ FRAJEREM!”.
Może śmieszne, może początki choroby psychicznej, ale działa. A jeśli działa, zostaje dodane do arsenału, którym musztruję mózg każdego dnia.
Nie chcę tu brzmieć jak wasz tatuś albo nadgorliwy kołcz motywacyjny, ale po prostu wkurwia mnie, że tyle osób na całym świecie wiedzie przeciętne życie wyprane z sukcesów i osiągania celów TYLKO dlatego, że poddaje się od razu, gdy robi się zbyt ciężko. Że nie wytrzymuje dodatkowych 5 minut, które mogą zmienić absolutnie wszystko.
Ostatnio w 5 dni zrobiłem 86 kilometrów po górach. Trzeciego lub czwartego dnia miałem kryzys. Mięśnie w nogach paliły, z nieba lał się żar zalewając czoło strugami potu, utykałem i miałem wrażenie, że wypruty jestem z jakiejkolwiek energii – a przed sobą miałem 8 godzin wspinaczki. Gdybym mógł zawrócić, zrobiłbym to – ale nie mogłem. Po 15-20 minutach marszu “rozchodziłem” nogi. Po kolejnej godzinie zapieprzałem jak z motorkiem w dupie, generując energię chyba z powietrza. Mimo wszystko przerażał mnie widok wysokiej góry, na którą maszerowałem, na której ledwo majaczyły mikro sylwetki innych ludzi. Mózg wołał “nie dasz rady”, więc skupiałem się na mniejszych celach. Ten pagórek, te dwa kamienie – pokonam je w ten sposób. W dodatku, schronisko na szczycie wyglądem przypominało klasztor z filmu Batman Begins – do którego wspinał się młody Bruce, zanim został Batmanem. Puściłem sobie więc soundtrack z tego filmu, dokładnie tą samą piosenkę, która leciała podczas scen ze wspinaczką. Po godzinie byłem na szczycie i wcale nie tak zajechany, jak obiecywał mi mój skatowany umysł – co więcej, dzięki wkręcie z Batmanem ten wysiłek był przyjemny i dał mi dużo frajdy.
Twoja głowa zrobi wszystko, by pójść na łatwiznę, omamić Cię i zrobić w chuja. Podsunąć Ci łatwiejszą, bezwysiłkową drogę, prostsze rozwiązanie. Twoim zadaniem natomiast jest taki bullshit wykryć i przechytrzyć mózg.
Jeszcze 200 metrów.
Jeszcze 5 minut.
Jeszcze to ćwiczenie.
Czasem tylko tyle dzieli Cię od sukcesu. “Tylko tyle” to rzeka nie do przejścia dla większości osób. Bądź inny. Zaciśnij zęby i idź przed siebie. Palące pragnienie ugasisz sokiem ze świeżo wyciśniętej rzeczywistości.
Super, tego wlasnie potrzebowalam 🙂
Cieszy mnie to:)
Ja akurat wierze ze to co dobre czuc od razu i warto zaufac intuicji czyli w te pierwsze piec minut po ktorych warto odejsc. Kwestia doswiadczen?
Oddam królestwo za garstkę ludzi, ktorych horyzonty sa tak szerokie jak Twoje V.
W świecie dorosłych, wypranych emocjonalnie ludzi, ktorzy bezrefleksyjnie pokonuja dzien za dniem, lubie tu zaglądać i odzyskiwać nadzieje w człowieczeństwo.
Dzięki że piszesz 🙂
Dzięki Aneta;) Miło mi, że Ci się podoba
Dobre. Jak to jest, że przy sporcie mam dokładnie taką psychę, którą chwalisz. Nie odejdę dopóki nie wyrzygam płuc. Ale na innych płaszczyznach mojego życia tego nie czuję. Ale skoro zdałem sobie sprawę z tego, to wiem w którą stronę mam teraz działać. Dzięki!