Please enable JavaScript to view the comments powered by Disqus.
20 maja
 KOMENTARZY
, , , ,
#Relacje

Stwórzmy własne “co, jeśli?”

– Tego się boję najbardziej…

– Czego?

– Że dostaniesz dziewczynę, którą zawsze chciałeś, ale była dla ciebie niedostępna… a wtedy zrozumiesz, że nie jest tak wyjątkowa, jak sobie to wyobrażałeś.

– Powinnaś popracować nad poczuciem własnej wartości.

– Ale przecież nie wiemy, co będzie, gdy skończymy ten romantyczny film. Gdy w końcu będziemy mogli być razem i przyjdzie codzienność. Co, jeśli nam nie wyjdzie? Jeśli układa nam się tylko wtedy, gdy mamy między sobą tę magię i tęsknotę, bo nie możemy być razem? – spytała.

Miała prawo spytać.

– Tu nie chodzi o to, żeby wiedzieć, co będzie. Pieprzyć pewność. Pewność jest nudna i rozleniwia. Sprawia, że przestajesz się starać. Chodzi o to, by coś wspólnie budować i o to wspólne dobro się troszczyć. To całe sedno, sens relacji. Codziennie wkładać energię. A nie tylko drżeć ze strachu, bo “co, jeśli?”. Trzeba wziąć odpowiedzialność za to, jak wygląda związek i stworzyć własne “co, jeśli?”, a nie jedynie zdawać się na ślepy traf i liczyć, że może będzie dobrze.

Samo nic się w życiu nie układa. Samo to się najwyżej psuje, nadgryzane przez entropię, jak jabłko drążone przez robaka. 

Dookoła widzę ludzi, którzy właśnie tak myślą. Którzy taką mają nadzieję. Że samo się ułoży. Że jakoś to będzie. Tymczasem nie potrafię przypomnieć sobie ani jednej dobrej rzeczy w życiu, którą dostałem za darmo. Na wszystko musiałem zapracować. Oceny w szkole, seks, szacunek do siebie, własny biznes. We wszystko włożyłem pracę i byłbym głupi, gdybym nie zauważył tutaj analogii dającej się odnieść do każdej sfery w życiu, a przede wszystkim do związków. Co prawda, gówno wiem o bardzo długich i głębokich relacjach. Jestem natomiast świadom tej fundamentalnej prawdy, że jeśli chcesz mieć zwrot, to musisz zapierdalać.

Za każdym razem, gdy w życiu odpuszczałem, zdawałem się na magiczne “co ma być, to będzie”, lądowałem w szambie. Przestawałem zarabiać, sypały mi się relacje (i nie mówię tutaj tylko o kobietach, ale też o znajomościach z kumplami), planowane podróże nie wypalały, a blog świecił pustkami.

A propos relacji, do czasu zakończenia formalnej edukacji wszystko mamy podstawione pod nos. Spotkania i integracja ze znajomymi ze szkoły – codziennie. Na spotkania z tymi spoza też jest kupa czasu, bo przejmujesz się tylko tym, by przygotować dobre ściągi i lecieć na piwo. Schodki zaczynają się po wyprowadzce, po skończeniu liceum lub gdy otrzymujemy dyplom na studiach. Relacje zaczynają umierać, bo nikt nam nie powiedział, że trzeba o nie dbać. Zaplanować spotkanie, wygospodarować czas, zgrać się z terminem.


Wszystko naturalnie dąży do rozkładu. Nie tylko nasze ciała, które chorują i się starzeją. Bez włożonej energii rozpadają się nawet najlepsze nawyki, znajomości, a także przekonania. Walka z entropią to nieco syzyfowa praca, ale jaki mamy wybór? Odpuścić i patrzeć, jak wszystko idzie w diabły? Niektórzy ludzie tak potrafią, ja do tych ludzi nie należę.

Świadomość entropii i przeciwstawianie się jej przychodzi cyklami. Weźmy na warsztat nawyki. Staramy się zapanować nad chaosem, zadbać o każdy detal. Budzik dzwoni codziennie o tej samej porze. W te same dni idziemy na siłownię. Uczymy się pracować więcej, nadganiać terminy, a nawet kończyć ponadprogramowe zadania. Wtedy wyskakuje jakaś impreza, może czyjeś urodziny. Ewentualnie dłuższy wyjazd, w trakcie którego odpuszczamy utrzymywanie nawyków w ryzach. Wracamy zmęczeni i chcemy pospać dłużej. Nie idziemy na siłownię, bo z braku czasu musimy nadganiać zaległości w pracy. Wpadamy w wir obowiązków i nadrabiania bieżących spraw, w dodatku pękamy i pozwalamy sobie obejrzeć odcinek ulubionego serialu (choć dobrze wiemy, że na niego nie zasłużyliśmy). Jeden odcinek kończy się maratonem. Kolejnego dnia wstajemy zbyt późno i przyspieszamy domino, reakcję łańcuchową, która rujnuje cały zaprowadzony wcześniej porządek.

Aż w końcu pewnego dnia budzimy się i stwierdzamy, że zasługujemy na liścia prosto w twarz.

To jest reset.

Pstryk.

Nagromadzoną frustrację przekuwamy w ogarnianie życia na nowo. Regularnie sprzątamy mieszkanie, znów chodzimy na siłownię, sami sobie gotujemy, a każda godzina musi być produktywna, bo jeśli nie jest – dają o sobie znać wyrzuty sumienia.


Tak wracając do relacji damsko-męskich, to zastanawiam się, ile rocznie par rozpada się nie z powodu niedopasowania, ale dlatego właśnie, że poddają się naturalnej entropii bez walki. Odpuszczają i przestają się starać, pracować na to, by było dobrze. Przestają chodzić na randki, robić razem nowe rzeczy. Przyjmują za pewnik, że związek oznacza gwarancję. Wierności, szczęścia, zażyłości. Ona przestaje się dla niego stroić, on zapuszcza piwny brzuszek. Nie podejmują żadnych starań, by nadać kierunek uczuciu, które z czasem po prostu się zmienia.

Czasem w cementującą relację przyjaźń, częściej w pustą połowę zimnego łóżka.

Przecież monogamia to twór wymyślony przez ludzi*. Tym bardziej logiczne wydaje się, że trzeba o niego zabiegać bardziej, niż o utrzymanie w ryzach nawyków, znajomości z kumplami i ogólnej efektywności. Tutaj nie wystarczą cykliczne przebłyski i zrywy, by po raz kolejny skleić do kupy potłuczoną porcelanę – bo pewnego dnia może się okazać, że kawałki są już zbyt drobne, zbyt poniszczone i kompletnie przestały do siebie pasować.

*

Nogi poprosiły mnie na spacer. Słońce grzało mocno, po raz pierwszy można było wyjść na dwór bez kurtki. Szedłem przez park, pozwalając by ciepły wiatr wywiał natrętne myśli z mojej głowy. Nie wkładałem w uszy słuchawek, choć przed wyjściem korciło mnie, by odpalić muzykę. Dzięki temu mogłem słuchać pierwszego w tym roku tak głośnego koncertu ptaków. Po kilku minutach uderzyło mnie, że mamy prawdziwą wiosnę i szczerze do tej myśli się uśmiechnąłem.

Wszedłem na mostek przerzucony przez zarośniętą zielonym glonem fosę. Most ten obwieszony był kłódkami. Nie wiem, ile mogło ich być. Kilkadziesiąt? Jedne duże, drugie mniejsze. Każda podpisana.

J+A

R+K

A+T

I tak dalej. Romantyczne, ale wciąż cmentarzysko. Tak jakby mała kłódka była jednocześnie trumną. Metaforą zgubnej wiary w to, że samo uczucie, sformalizowane słowem “związek” wystarczy, by przeciwstawić się niszczącej sile czasu.

Namiętność i płonące uczucie pozostawione przypadkowi. Nie lubię przypadków, ślepego losu i naiwnej wiary w przeznaczenie. Chcę zepchnąć przypadek na margines błędu statystycznego, tam gdzie jego miejsce. Być może to naiwne, ale nawet jeśli – co z tego?

Naiwne działanie zawsze będzie lepsze od naiwnej bierności. Tyle wiem na pewno.

– Kochanie.

– Tak?

– Stwórzmy własne “co, jeśli”.


*Na początku był seks, Cacilda Jetha, Christopher Ryan
comments powered by Disqus

Warning: mysql_fetch_assoc() expects parameter 1 to be resource, boolean given in /home/srv33848/domains/v1ncent.pl/public_html/wp-content/themes/v1ncent_new_old/sidebar.php on line 57

Nie przegap

# • # • # • #

Już wiem, gdzie jesteś

#Dziennik

30

(Nie)zwykły poniedziałek

Przetrzyj swoją szybę

O vincencie

Dzięki swej determinacji zmienił się z zakompleksionego introwertyka w konkretnego, pewnego siebie faceta. Autor niniejszego bloga, współpracownik CKM oraz trener rozwoju osobistego.