Please enable JavaScript to view the comments powered by Disqus.
#Kultura

Książki, które kocham. Książki, których nienawidzę

Zanim nie wróciłem do regularnego czytania nie spodziewałem się, że tak trudno o dobrą, wciągającą lekturę napisaną płynnym językiem. Dlatego też postanowiłem co jakiś czas robić zestawienie książek, które ostatnio pochłonąłem. Dzięki temu mogę coś Wam zarekomendować z nadzieją (altruizm nie istnieje), że nie pozostaniecie mi dłużni i podzielicie się swoimi propozycjami w komentarzach. Przed Wami książki, które wciągnęły mnie bez reszty, ale też takie, które zmuszony byłem w tekście zrównać z posadzką. 

Kolejność książek w zestawieniu odpowiada kolejności, w jakiej je czytałem.

Niezwyciężony, Stanisław Lem

ocena 7/10

 

Moje pierwsze i raczej nie ostatnie spotkanie z legendarnym twórcą hard sci-fi. Biorąc pod uwagę fakt, że jestem zafascynowany futurologią i science fiction w ogóle, to trochę wstyd, że po Lema sięgnąłem dopiero teraz. Solidna i przemyślana opowieść o załodze statku międzyplanetarnego “Niezwyciężony”, który ląduje na odległej planecie, by zbadać przyczyny zerwania kontaktu przez poprzednią ekipę. Zaczyna się z rozmachem godnym hollywoodzkiego blockbustera, po czym zamienia się w niepokojący thriller. Książkę skończyłem w trzy dni. Chłodne opisy technikaliów pozostawiają metaliczny posmak w ustach, a kwieciste opisy scen batalistycznych wciskają w fotel. Powieść posiada również drugie dno i sprawia, że zaczynamy zastanawiać się nad przyszłością całej rasy ludzkiej. Tym bardziej, że żyjemy w najlepszych możliwych czasach w kontekście rozwoju technologicznego i możemy “na żywo” śledzić, jak dzięki ludziom pokroju Elona Muska stajemy się powoli gatunkiem międzyplanetarnym.

 

Mimo wszystko, książki nie poleciłbym każdemu. Jeśli nie jesteś fanem hard sci-fi, raczej nie przebrniesz (dlatego zamiast 8 daję 7 oczek). Dla wszystkich w temacie lektura obowiązkowa.

 


Morfina, Szczepan Twardoch

ocena 9/10

 

Morfina jest książką, która dosłowne rozłupała mi czaszkę. Powieść szalona, wciągająca jak narkotyk. Transowa i prawdziwa do bólu. Oszałamiający, hipnotyzujący styl prowadzenia narracji, jakiego nie widziałem nigdy wcześniej. Majstersztyk warsztatu pisarskiego Twardocha wprawił mnie w osłupienie, zazdrość i uzależnienie. Nigdy wcześniej nie widziałem tak konsekwentnie i starannie realizowanej konwencji na rozpiętości prawie 600 stron.

 

Bohaterem książki jest Konstanty Willemann, żyjący w okupowanej przez Niemców Warszawie. Wcześniej stały bywalec imprez, warszawski playboy rozbijający się szybkimi wozami w towarzystwie pięknych kobiet. Teraz próbuje odnaleźć się w nowej, wojennej rzeczywistości. Czyli dalej ćpa, zdradza żonę i wdaje się w bójki. Ma totalnie w dupie Polskę, walkę o nią oraz konspirację. Nie zgrywa bohatera, bo nim nie jest. Woli dziwkę od żony, morfinę od górnolotnych haseł oraz flaszkę zmrożonej wódki od karabinu. Nie znam drugiej książki, która przedstawiałaby tak ludzką postać, jak Konstanty – ze wszystkimi ułomnościami, paradoksami i najciemniejszymi zakamarkami psychiki, które przecież każdy z nas posiada i które wchodzą w pakiet bycia człowiekiem. Powieść ukazuje stopniową zmianę Willemanna, ale nie tak przewidywalną i ciasteczkową, do jakiej przyzwyczaiły nas mainstreamowe książki i filmy.

 

Narracja skupia się na przemyśleniach glównego bohatera, sprzecznych wartościach, kolizji zwierzęcych instynktów z człowieczeństwem. Polecam jak żadną inną książkę. Jeśli nie dla samej treści, to dla odstrzelonego, niesamowitego stylu, w jakim jest napisana. Najlepsza powieść, jaką czytałem w tym roku, a także jedna z najlepszych, jakie miałem przyjemność czytać w ogóle.

 

Przemielony “Twardochem” popełniłem dwa nieco inne niż zazwyczaj teksty na blogu. Pierwszy to raport z mojej podróży do Lwowa, drugi to napisany z potrzeby Spotkajmy się głębiej – wpis pobił rekord odsłon i tym samym został (jak na razie) najlepszym tekstem 2016 roku.

 


Vernon Subutex, Virginie Despentes

2fe5cbd5cb30a7400f4a8afc7b9daa9d_4

ocena 3/10

 

Pół godziny stałem w Empiku, nie wiedząc co sobie kupić. Naiwnie pomyślałem, że z pomocą przyjdzie mi portal lubimyczytac.pl. Niestety, gdy posegregowałem książki po największej popularności, mój telefon zalały jakieś romantyczne czytadła dla kobiet. Schowałem więc go w kieszeń i moje oczy spoczęły na Vernon Subutex. Pamiętałem, że pewien bloger książkę polecał (domyślam się, że był to wpis posmarowany), więc po raz drugi kierowany naiwnością – dokonałem zakupu, którego szczerze żałuję.

 

“Największe wydarzenie literackie 2015 roku we Francji – krzyczy okładka. Po lekturze aż strach spytać, co było najgorszym. Książka o niczym, dla nikogo. Bez fabuły, bohaterzy upchnięci w historię tylko po to, by wywołać pseudokontrowersję swymi myślami, czy wypowiedziami – taki zabieg może spełnił swoje zadanie we Francji lub w przypadku mało wymagającego, pruderyjnego czytelnika. Bo w moim przypadku słowa takie, jak “kutas”, “pedał”, “homoś” czy “brudas w hidżabie” budzą raczej politowanie – widać od razu, że upchnięte na siłę i “kontrowersyjną” modłę. Trzeba kogoś bardzo nie lubić, by polecić tę “książkę”, która wygląda, jakby została napisana przez zbuntowaną licealistkę (swoją drogą uważam, że już w liceum pisałem lepiej, niż pani Despentes).

 

Czułem autentyczny ból przedzierając się przez następne strony i obawę przed zdegradowaniem mego własnego pisania z powodu tego chłamu. Trzeba chyba kogoś mocno nie lubić lub mieć dobrze posmarowane, żeby polecać to “coś” dalej. Pod żadnym pozorem nie wydawać na Vernon Subutex pieniędzy. Kurwa, jak ja nie lubię słabych książek.

 


Shantaram, Gregory David Roberts

14710176137487122-jpg-gallery.big-iext43464787

ocena 5/10

 

Już nigdy więcej nie dam się nabrać na te marketingowe bredzenie. “Światowy bestseller”, srata-tata. Niestety nie byłem w stanie dokończyć lektury Shantaram. Przebrnąłem ledwie przez 60-80 stron i była to męczarnia. Nieciekawy, suchy styl, zbyt długie opisy, brak akcji i suspensu. Być może później się rozkręca, ale od książki wymagam, by przyspawała mnie od razu i to na tyle, bym zabierał ją ze sobą nawet do toalety. Jeśli pierwsze słowa, pierwsze dziesięć stron, pierwszy rozdział nie sprawiają, że staję się akcją pochłonięty, to szkoda mojego czasu. Tak jak nienawidzę tracić czasu na nieciekawe filmy, tak nie toleruję sytuacji, w której książka “nie wchodzi” mi z miejsca.

 

Co prawda ledwie powieść zacząłem, ale to właśnie po tym, jak autor zaczyna poznaje się dobrą książkę i to początek powinien budować motywację czytelnika do brnięcia w nią głębiej. Dla mnie jest to podstawa i dlatego czuję się usprawiedliwiony wystawiając ocenę nie doczytawszy “Shantaram” nawet do połowy. 

 


Ślepnąc od świateł, Jakub Żulczyk

A jak będzie słaba, to was zabiję #żulczyk #ślepnącodświateł #books #reading

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika @v1ncent.pl

ocena 8/10

 

Bardzo mocny i trzymający w napięciu thriller. Opowiada o warszawskim dilerze kokainy, akcja rozgrywa się na przestrzeni zaledwie kilku dni. Z początku bałem się, że główny bohater będzie jednowymiarowy i szybko mi się znudzi. Na szczęście Żulczyk przygotował tutaj miłe zaskoczenie. Zanim jednak przejdziemy do zachwytów…

 

Niestety, wielokrotnie w trakcie lektury miałem wrażenie, że konwencja narracji przerasta autora. Tak jak w “Morfinie” mieliśmy tu doskonały balans i egzekucję zamierzonego efektu z chirurgiczną precyzją, tak u Żulczyka czasem styl się rozjeżdżał jak łapy wilka na lodzie. Autor upodobał sobie bardzo plastyczne, obrazowe metafory, które napędzają całą dynamikę powieści. Czasami jednak tych metafor upychał zbyt dużo, na siłę, plus dorabiał do nich pseudogłębokie przemyślenia w stylu Paulo Coelho. Do minusów można również zaliczyć sny głównego bohatera, które spowalniają akcję tam, gdzie powinna być nieprzerywana i dynamiczna – sprawiają, że narracja traci impet, rytm i zaczyna kuleć. Jak tak teraz się zastanawiam, to można spokojnie te opisy majaków nocnych sobie przewinąć, bo i tak nie wnoszą niczego do fabuły. Z logicznych głupot należy koniecznie napiętnować fakt, że bohater Żulczyka, handlarz kokainy do załatwiania interesów używa… telefonu. Tak, prywatnego telefonu. W rzeczywistości tak “sprytny” diler wpadłby szybciej, niż zacząłby swoją karierę.

 

No, to tyle jeśli chodzi o minusy, które w żaden sposób nie zmieniają faktu, że mamy do czynienia z książką mocną jak sierpowy w ryj. Akcja przez większość czasu jest wartka i przede wszystkim wciąga od samego początku. Fabuła jest ekscytująca, bardzo przemyślana i całkowicie nieprzewidywalna. Wątki rozwijają się spokojnie, by po pewnym czasie zacząć się nawarstwiać, wzajemnie na siebie wpływać, komplikować świat bohatera i tym samym coraz bardziej przyspieszać akcję, która w pewnym momencie zaczyna pruć do przodu jak bolid Formuły 1. Kilka razy dość mocno w trakcie lektury skoczyło mi tętno, co zdarza mi się w trakcie czytania książek… nigdy. Kilkanaście razy również się uśmiechnąłem lub uniosłem brwi w podziwie dla elokwencji autora. Niektóre konstrukcje zdań czy metafory to takie “instant klasyki”, że chciałoby się je gdzieś zapisać. Z bohaterem, jego rozterkami i problemami utożsamiamy się bardzo szybko i razem z nim próbujemy zapanować nad dominem, które rozpieprza wszystko co znane, komfortowe i z pozoru stabilne. Kuźwa, jeśli wracając z klubu o 4 nad ranem zamiast iść spać przez kolejne dwie godziny męczę “Ślepnąc od świateł”, aż w końcu ślepnę od porannego słońca, to książka musi być dobra.

 

“Ślepnąc od świateł” aż się prosi o konkretną ekranizację. Marzy mi się produkcja HBO tak dopieszczona jak dla przykładu “Pakt”. Tak, zdecydowanie chciałbym to zobaczyć. A Wy powinniście zdecydowanie wybrać się do najbliższej księgarni – to książka skrojona dla każdego czytelnika i jestem przekonany, że będziecie się przy niej świetnie bawić.

 


Król, Szczepan Twardoch

ocena 8/10

 

Jeszcze przed premierą książki prawa do ekranizacji wykupił Canal+. I jeśli tylko ktoś to zrobi dobrze, to możemy mieć wreszcie porządną, oryginalną rodzimą produkcję, która do kin przyciągnie tłumy.

 

Akcja powieści rozgrywa się w dwudziestoleciu międzywojennym, a konkretniej w roku 1937. Świat przedstawiony chłoniemy oczami młodego Żyda, Mojżesza Bernsztajna, którego ojciec zostaje zamordowany przez Jakuba Szapiro – żydowskiego boksera i gangstera. Szapiro jest warszawską gwiazdą, prawą ręką Kuma Kaplicy, który w swoich szponach trzyma całą Warszawę. Powieść przedstawia konflikt polsko-żydowski w niebanalny, bardzo obrazowy sposób. Twardoch przygotowując się do pisania powieści przeczytał kilkaset wydań ówczesnych dzienników, by rozpisać akcji odpowiednie tło. Bohaterowie bardzo zgrabnie wtłoczeni zostają w tryby świata, który żyje własnym życiem.

 

Bardzo dobra powieść gangsterska, która jednak rozkręca się zbyt długo i o to mam do Twardocha pretensje. Gdybym wcześniej nie czytał “Morfiny”, “Króla” potraktowałbym podobnie, jak “Szantaram”. Po mocnym początku musimy czekać sto stron, aż akcja się zawiąże i przyspieszy nie pozwalając już się oderwać od zmagań bohaterów.

 

Oprócz typowej narracji, Twardoch dorzuca trochę morfinowych zabiegów, przez co książka nabiera głębi i serwuje czytelnikowi kilka mocnych zwrotów akcji. Czytając “Króla” miałem wrażenie, że oglądam film nagrany przez Scorsese’a.

W pewnym momencie autor bardzo wyraźnie puszcza oczko do czytelników “Morfiny” i pierwszy raz spotkałem się z takim easter-eggiem w świecie książek. Polecam.

 


 

Teraz chyba będę polował na “Dracha”, a następnie przeczytam w końcu “Mistrza i Małgorzatę”. Najbardziej jednak czekam na Wasze rekomendacje i Wasze recenzje książek – również tych, które opisałem we wpisie.

 

PS. Noszę się z zamiarem nagrania filmiku na Instagram, na którym podrę Vernon Subutex, poleję resztki keczupem, benzyną i podpalę. Chcecie?

PS2. Też nie wiem, po co ten keczup.

 

comments powered by Disqus

Nie przegap

# • # • # • #

Już wiem, gdzie jesteś

#Dziennik

30

(Nie)zwykły poniedziałek

Przetrzyj swoją szybę

O vincencie

Dzięki swej determinacji zmienił się z zakompleksionego introwertyka w konkretnego, pewnego siebie faceta. Autor niniejszego bloga, współpracownik CKM oraz trener rozwoju osobistego.