Życie, które nie jest filmem nudzi. Bycie sobą bez poczucia, że jesteś gwiazdą własnego filmu to przeciętność. Nie o to chodzi.
Powiem Ci, o co chodzi.
Chodzi o poranek z uśmiechem na ustach, podekscytowaniem na myśl o kolejnym dniu. Prysznic z ulubioną muzyką. Poranne czynności, które Cię napędzają i dopalają jak amfetamina. Praca, która nie męczy, projekty wywołujące ciarki na plecach. Świadomość, że robisz coś ważnego dla Ciebie. Samorealizacja zamiast masturbacji.
Chodzi o ludzi, którzy Cię wspierają, przy których czujesz się swobodnie. Którzy nie tylko potrafią wziąć od Ciebie energię, to akurat potrafi każdy – wessać, zutylizować, nie dać nic w zamian – ale obrócić ją, uzupełnić i Ci oddać. Wtedy każda rozmowa jest jak wyciskanie soku ze świeżych pomarańczy.
Chodzi o to, żeby lubić słowa, które wychodzą z Twoich ust oraz miejsce, z którego wychodzą. Jeśli mówisz z solidnie ugruntowanych korzeni, przekaz potrafi miażdżyć, szczególnie wtedy, gdy go nie cenzurujesz. Po prostu płyniesz. Jesteś jak bohater własnego filmu wygłaszający kluczową kwestię.
Nie chodzi o to, by inni postrzegali Cię, jak postać z filmu. Pieprzyć innych. Chodzi o to, jak się czujesz ze sobą, z akcjami, które podejmujesz, z wyzwaniami, którym wychodzisz naprzeciw. Spraw, by Twoje życie było ekscytujące, żebyś cieszył się z bycia sobą. Doceń własną unikalność i zasoby, które się z nią wiążą.
Przestań szukać sobie autorytetów i odgrywać przy nich role drugoplanowe, czytając gotowe dialogi z kartki. Chodzi o moment, w którym przestajesz się porównywać. Kiedy osiągnięcia i zasoby innych nie sprawiają, że czujesz się gorszy, przytłoczony lub zakłopotany. Kiedy zaczynasz patrzeć w lustro i jeśli już się porównujesz to tylko z tym odbiciem. Notujesz progres, czy nie? Realizujesz swoje założenia, czy odkładasz na później? Inni mogą być inspiracją, materiałem pod benchmarking, ale to Twoja osobista droga jest kompasem i wyznacznikiem tego, czy idziesz do przodu, czy nie. Ty jesteś głównym bohaterem, nikt inny.
Nie jesteśmy wydmuszkami. Nie jesteśmy postaciami z kreskówki. Chcemy bliskości, zrozumienia i akceptacji. Spokoju i szczęścia. Chcemy zagrać we własnym, brutalnie prawdziwym filmie. W którym będziemy mogli być sobą, wyrażać siebie, a siłę czerpać z akcji, które podejmujemy. W którym pozwolimy sobie na fuckupy, lekcje na przyszłość. W którym akceptujemy wyboje na drodze, wiedząc że są nieuniknione.
Chcemy sikać na tornado. Wystąpić w wysokobudżetowym, letnim blockbusterze, w którym nie tylko zagramy bez pomocy kaskaderów, ale do którego przygotujemy scenariusz i najlepsze możliwe kadry. Pragniemy parzyć się i wzruszać, mieć wielkie marzenia i odrapać sobie kolana i knykcie do krwi próbując je zrealizować. Nawet, jeśli nam się nie uda, blizny zostaną przypominając o tym, że przynajmniej spróbowaliśmy. Lepiej być jak John Connor i naiwnie próbować zatrzymać nieuniknioną nuklearną zagładę na chwilę przed godziną zero, niż bezczynnie czekać w schronie jak pizda.
Fajne rzeczy dzieją się, gdy zaczynasz traktować swoje życie, jak film. Przede wszystkim uświadamiasz sobie, że sequela nie będzie i jeśli ma być epicko, to kurwa teraz albo nigdy. Chodzi o zrobienie takiego show, żebyś nawet będąc pierdolonym grubasem na sali kinowej przestał wpieprzać popcorn i nie był w stanie oderwać wzroku od ekranu, rozumiesz? Przestajesz marnować czas i zastanawiasz, się jak możesz wykorzystać każdą wolną chwilę do tego, by wzrastać, nauczyć się czegoś nowego, popchnąć fabułę na nowe, nieoczekiwane tory.
Po drugie, stawiasz siebie w centrum, tam gdzie od zawsze Twoje miejsce. Zdrowy egoizm. Nie wypinasz się do dymania każdemu, komu wydaje się, że zasługuje na Twoją uwagę, względy, zasoby. Ty jesteś na samej górze. Nie pozwalasz się krzywdzić, nie wartościujesz potrzeb innych wyżej, niż własnych, jeśli miałoby to sprawić, że emocjonalnie na tym stracisz.
Większość ludzi nie gra we własnym filmie, tylko występuje w Klanie. Z góry narzucona fabuła, to samo w każdym odcinku, generalnie kolejny listek tej samej srajtaśmy. Jeśli Ci to pasuje – wszystko jest jak najbardziej w porządku. Jeśli nie – cóż, może czas pomyśleć o czymś z większym rozmachem?