Niezależnie od tego, czy planujesz zrobić sześciopak, zostać najbogatszym człowiekiem w Polsce, czy przespać się z Emily Ratajkowski – jeśli spełniasz któryś z poniższych punktów, to bardzo prawdopodobne, że mimo wysokich ambicji skończysz na zgrzewce VIP-a z Biedronki, ze średnią krajową i przypadkową Emilką.
Ostatnie miejsce w wyścigu nie jest przypadkiem i prawie zawsze łatwo je przewidzieć, diagnozując jeden z czterech symptomów:
1. Mówisz, że wpierw musisz wszystko dokładnie zaplanować, a działanie uzależniasz od dopięcia nic nieznaczących detali
Znam wielu mistrzów planowania. Wszyscy mają dwie wspólne cechy – nieustannie rozkminiają podbój świata, dopieszczając każdy detal oraz ciągle o tym gadają. Zwykle na pięknych szkicach i powtarzanych do porzygu bajeczkach się kończy.
To syndrom odwlekania rzeczywistego działania i egzekucji. Bo rzeczywiste działanie i egzekucja to rzeczy, które zazwyczaj wiążą się z:
- wyrzeczeniami
- planowaniem czasu
- zdolnością do intensywnej pracy
- zmianą dotychczasowych nawyków
- wyjściem ze strefy komfortu
- gotowością do popełnienia błędu i doświadczenia porażki
Jeden z moich starych znajomych, wybitny leń, zawsze przed przystąpieniem do jakiegokolwiek działania musi mieć dokładny plan. Gdy jest już plan, koniecznie musi mieć sprzęt. Więc wydaje pieniądze, kupuje masę towaru. No, ale pracy dalej nie ma – bo klimat nie ten, trzeba wyjechać. Więc wyjeżdża daleko, by odnaleźć spokój ducha i wenę do pracy. Jak można łatwo się domyślić, z wyjazdu wciąż wraca z niczym, bo zamiast skupić się na TWARDYCH rzeczach, które dają rezultat – wpompować energię we właściwe miejsce, takie jak efektywna praca minimum 6 godzin dziennie – on koncentruje się na substytucie działania, który choć na chwilę da mu spokój ducha.
Przecież zrobiłem plan! Kupiłem sprzęt? Kupiłem! Jestem bliżej, niż dalej. Wyjechałem, by pracować, a że na miejscu nie było ku temu warunków, to co ja poradzę?
Takie przenoszenie odpowiedzialności godne przedszkolaka i możliwe, że związane właśnie z jakimś nawykiem wyniesionym z dzieciństwa.
Co, jeśli po otwarciu sprzedaży nikt nie kupi mojego produktu? Co, jeśli dostanę negatywne opinie, gdy wypuszczę pierwszy film na Youtube? Co, jeśli tylko się ośmieszę?
Tak, to mało przyjemne rzeczy. Można ich w łatwy sposób uniknąć… odwlekając działanie, czyli prokrastynując. Tylko, że odwlekanie działania ciąży na psychice, jakże to – miałem robić, a nie robię? Dlatego takie nicnierobienie trzeba sobie ładnie wytłumaczyć, zracjonalizować. Najbardziej w takich ludziach zadziwia mnie zawsze nie to, w jaki sposób tłumaczą innym ludziom opóźnienia w swoich projektach, ale jak robią to przed własnym odbiciem w lustrze.
To jakaś wyższa szkoła robienia siebie w chuja, cieszę się że do takiej nigdy nie uczęszczałem.
2. Nie potrafisz nic zmienić w swoim życiu
Ponadprzeciętny sukces w każdej dziedzinie zaczyna się od ponadprzeciętnego działania, zdolności do “zrywów” i palenia za sobą mostów. Większość ludzi jednak zmian nie lubi i unika jak ognia. Jeśli w swojej codzienności raz za razem przegrywasz z kolejną obietnicą, którą sobie składasz, jeśli nie potrafisz przestać pić alkoholu co weekend, ograniczyć wydawania pieniędzy na bzdury, czy w końcu rzucić palenia – bardzo łatwo jest przewidzieć rezultat Twego kolejnego “od dziś nie będę… xyz”. Ty myślisz, że przekładanie ważnych dla Ciebie rzeczy to nic takiego, podczas gdy w rzeczywistości jest to kula łańcuchowa, która sieje spustoszenie i okulawia Twoją zdolność do podążania za celem.
Historia nietrzymania się swoich własnych postanowień to brzemię, które osłabia poczucie własnej wartości, a także robi z silnej woli roztopione na patelni masło. Zawiedź samego siebie wystarczającą ilość razy, by wpaść w niekończące się Limbo, gdzie każdy kolejny projekt, każde postanowienie i obietnica zmiany skończy się dokładnie w tym samym miejscu, z którego wyszła – w dupie. Silna wola to mięsień, niećwiczona zanika, idzie na straty, podczas gdy Ty dryfujesz w brei własnej codzienności, jak niezdolny do zmiany czegokolwiek kadłubek.
3. Inni zarządzają Twoim czasem za Ciebie
Bardzo prosta zasada – jeśli nie zaplanujesz swego czasu, inni chętnie zrobią to za Ciebie. Gdyby ci “inni” mieli zbieżne cele z Twoimi, nie byłoby to aż takie złe. Najczęściej jednak zjawisko polega to na tym, że kończysz robiąc rzeczy, których nie powinieneś, które nie wspierają Twoich priorytetów.
Idziesz na imprezę, chociaż wiesz, że rano miałeś wstać i usiąść do nowego projektu. Jeden telefon i zaproszenie na piwo odrywa Cię od biurka, mimo że powinieneś posiedzieć jeszcze dwie, trzy godziny. Wyjeżdżasz ze znajomymi na weekend, choć masz tyle pracy, że jedynie narobisz sobie zaległości.
Trzeba ustalać priorytety. Co jest dla Ciebie najważniejsze? I wtedy tym priorytetom nadać sztywne (święte) ramy czasowe, w które nikt nie może wejść z butami. Nigdy nie odpuszczam treningu na siłowni, jeśli mam propozycję wyjścia, zrobienia czegoś innego to planuję to po przerzuceniu żelastwa. Gdy piszę na blog wyciszam telefon, ba – robię to nawet wtedy, gdy czytam książkę, bo wiem, że gdy dam się rozproszyć, to najprawdopodobniej nie zrobię obligatoryjnych 50 stron dziennie. Jeśli mam do skończenia ważny projekt to nie spotkam się z nikim na sok, na spacer, ani nawet na seks.
To ja wydzielam swój czas innym, nie na odwrót.
4. Płoniesz jak zapałka
Czyli mocnym ogniem i bardzo krótko. Szybko potrafisz złapać na coś zajawkę, wpompować cały czas i dostępną energię, by po tygodniu lub miesiącu kompletnie się wypalić i zostać z niczym.
Najczęściej ma to związek z brakiem świadomości, jak wygląda tzw. “longrun” (czyli utrzymanie się przez długi czas w wykonywanej czynności), a w związku z tym brak:
- wizji, w co się pakujesz
- wykształcenia korzystnych nawyków (regularność pracy)
- rozłożenia zasobów w czasie (o tym niżej)
Najczęściej to zjawisko obserwowałem, gdy powstawało mnóstwo “copycat’ów”, blogów podobnych do mojego. Goście, jeden za drugim podpalali się, zakładali blogi na zajebistych szablonach i zaczynali tłuc wpisy. Już pomijam tu fakt, że bardzo wiele tych wpisów było niemalże plagiatem moich tekstów, czasem całych akapitów, czasem tylko nagłówków. Niektórzy ograniczali się jedynie do inspiracji tematyką, więc pisali o tym, co ja, jedynie innymi słowami.
Pierwszy błąd, jaki popełniali, to tzw. sranie contentem. Czyli zamiast rozłożyć sobie wpisy na długi czas, koleś publikował 30 tekstów w miesiącu, po czym kompletnie wypruty z sił, był w stanie produkować jeden tekst na tydzień (co przy młodym blogu jest częstotliwością absolutnie niedopuszczalną). Dodatkowo, po powiedzmy dwóch miesiącach okazywało się, że fejm nie spada z nieba, ludzie nie chcą klikać, lajkować ani komentować – fanki nie przesyłają nagich fotek na skrzynkę. To koniec motywacji, bo nasz bohater zapomniał, że do pisania trzeba mieć serce i jeśli stukanie w klawiaturę nie jest Twoim uzależnieniem, to daleko w tym biznesie nie zajdziesz.
Dlatego, zanim wpakujesz się w konkretną niszę zastanów się dobrze – czy lubisz to robić?
Oczywiście nie jest to warunek konieczny do odniesienia sukcesu, bo można wejść w biznes, którego się nie lubi, a motywacją będą pieniądze. Jednak, gdy robisz coś z pasji dużo łatwiej jest zachować zdrowie psychiczne, nie wypalić się i przetrzymać gorszy okres.
Rzeczy takie, jak prokrastynacja, brak silnej woli, asertywności i słomiany zapał nie są łatwe do naprawy, wiem. Jednak już sama świadomość problemu czasem wystarcza, by rozpocząć reakcję łańcuchową prowadzącą do jakiejkolwiek zmiany. To pierwszy krok: przyznać, że coś jest nie tak.
Pierwszy i zarazem najtrudniejszy.