Spytał mnie ostatnio znajomy. Otworzyłem szerzej oczy.
Myślałem.
Myślałem.
I odcięło mi prąd.
Bo ja chyba nie mam marzeń. Nie znam definicji tego słowa. Wiem, że ludzie wymawiają je każdego dnia, ale dla mnie straciło ono wartość gdzieś koło 14 roku życia – gdy zrozumiałem, że nie ma czegoś takiego, jak magicznie spełniające się zachcianki.
Marzenia to mogą mieć Jaś i Małgosia lat 8, bo spełnią je rodzice. Oczywiście w miarę możliwości. Jaś dostanie Batmana z przeceny (takiego z ruchomymi przegubami), Małgosia poleci do Nowego Jorku.
Zamiast marzeń, operuję bardziej praktycznymi pojęciami. Pozwala mi to na trzymanie się rzeczywistości i nie odlatywanie za mocno w dziwne, nieproduktywne miejsca. Wbrew pozorom nie będzie to jednak wpis w stylu: “marzenia są dla leniwych, reaktywnych pizd, trzeba mieć cele i je realizować”, nie nie.
Już tłumaczę dokładniej.
Bo mógłbym chcieć np. zostać astronautą, tylko że mam 28 lat i już w kosmos nie polecę (chyba, że z biletem w jedną stronę ze SpaceX). Nie będę też świetnym aktorem, bo to po prostu nie moja działka. Nie otworzę wystawy i nie sprzedam mego obrazu za 100 milionów jakiemuś ekstrawaganckiemu smakoszowi z drewnianą fajką w gębie. Nigdy nie dostanę się do Formuły 1, ani nie zostanę prezydentem (wyobraźcie sobie, ile materiałów jest na mnie w internecie). Nie zagram w MTV moich kawałków w wersji unplugged i żadna gimnazjalistka nie rzuci we mnie swoimi majtkami.
Poświęciłem całe lata na rozwijanie zupełnie innych umiejętności i jedynym sensownym modelem planowania przyszłości jest operowanie moimi mocnymi/słabymi stronami. Mogę zostać znanym pisarzem, wydać jeszcze kilka książek. Rozkręcić firmę szkoleniową i zmonopolizować rynek. Wylecieć w ciepłe kraje i pracować z laptopa 3-4 godziny dziennie. Zostać fotografem i zwiedzać świat.
W pewnym momencie trzeba trzeźwo spojrzeć na życie, pozbyć się złudzeń i maksymalizować własny potencjał.
Tylko, że te wszystkie rzeczy i tak w pewnym sensie nie mają znaczenia, bo dla mnie priorytetem jest:
- Być szczęśliwym, kochać siebie
- Realizować się, być kreatywnym
- Spędzać czas z zajebistymi ludźmi
- Mieć świetne relacje
I wokół tych 4 rzeczy mogę dopiero dobudowywać fabułę, ubierać je w konkretne aktywności, czy planować ścieżki kariery. Bez tego wszystko inne flaczeje, nie ma szkieletu. To mój rdzeń.
Być szczęśliwym, kochać siebie. To medytacja, poznanie samego siebie i trzymanie siebie w ryzach. Odkrycie własnych triggerów, dzięki którym mogę być produktywny. To akceptacja na najgłębszym poziomie, ciągle się jej uczę. Zaprojektowanie codzienności w taki sposób, by wywoływała uśmiech na twarzy. To zdrowe życie, brak alkoholu i ciężkich używek. Dobre, wartościowe jedzenie i aktywność fizyczna. Zamiast porównywania się z innymi ludźmi – inspirowanie się nimi. Utrzymywanie ciała i ducha w najwyższej możliwej formie, co przekłada się na szacunek i zaufanie do samego siebie. Zaprzyjaźnienie się z samym sobą, akceptacja pewnych stanów emocjonalnych i świadomość tego, w jaki sposób z nich wychodzić (w przypadku negatywnych), a także jak je jeszcze bardziej nakręcać (pozytywne). Tylko będąc szczęśliwym z własnym odbiciem w lustrze możemy po prostu dzielić się z innymi bez oczekiwania jakiegoś zwrotu. Szczęście i miłość do samego siebie to też zdrowy egoizm, posiadanie zasad i selekcja osób, które dopuszczamy do swego najbliższego otoczenia.
Realizować się, być kreatywnym. Nie mógłbym być kreatywnym, ani mieć silnej woli niezbędnej do realizowania własnych wizji bez punktu pierwszego – czyli zadbania o umysł i ciało. Uwielbiam tworzyć i muszę robić to na własną rękę i dla siebie. Dlatego w moim przypadku całkowicie odpada jakakolwiek praca na etat, nie zostałem do tego stworzony, wiem to na pewno.
Realizowanie własnych projektów daje mi więcej, niż mają do zaoferowania wszystkie dragi świata. Narkotyki to gratyfikacja bez włożonego wysiłku, pusta emocja nie przypisana do żadnej konkretnej czynności. Nic nie zastąpi poczucia tworzenia czegoś na własną rękę i zwrotu, gdy godziny Twojej pracy zostają docenione – i nie mówię tutaj tylko o pieniądzach. Mówię o osobach, które dzięki temu, co robię żyją bardziej świadomie, poznają nowy sposób eksplorowania rzeczywistości, które doceniają moją pasję. Ostatnio, przy okazji premiery produktu związanego z moją działalnością szkoleniową, zaczęły masowo napływać mi na skrzynki maile z podziękowaniami – ale nie za produkt sam w sobie, tylko za całokształt. Były to piękne historie osobistych przemian. To są właśnie moje dragi. Oklaski po wystąpieniu publicznym, skuteczne rozwijanie brandu, usprawnianie warsztatu, pogłębianie wiedzy. To jest coś, co zostaje i betonuje całą konstrukcję, nadaje sensu drodze, którą idę.
Spędzać czas z zajebistymi ludźmi. Czyli spotykać się z osobami, które uważam za wartościowe. Inspirować się i uczyć od nich. Tworzyć niezapomniane chwile na wspólnych wyjazdach. Życie to ludzie, rozwój to ludzie. Nie osiągnąłbym dosłownie NICZEGO, gdybym nie trafiał na odpowiednie osoby. To nie jest tak, że przeszedłem moją drogę sam. Wystarczy przypomnieć sobie Płonąc w atmosferze. Gdyby nie mój brat, nie trafiłbym na temat samorozwoju. Gdyby nie TP, nie starczyłoby mi odwagi, by wychodzić na miasto, by stawiać czoła moim kompleksom. Gdyby nie Buhaj, pewnie nawet nie poleciałbym do Kijowa zobaczyć się z Anią. Chcę dawać ludziom i czerpać od nich. Tworzyć nić wzajemnych zależności i wpływać na siebie, tworzyć kolektywną rzeczywistość, razem dochodzić do nowych wniosków i pilnować wyznaczanych celów. Ponad wszystko jednak, chcę przeżywać młodość podróżując, zwiedzając nowe miejsca – nie wyobrażam sobie takich wyjazdów bez zajebistej ekipy.
Mieć świetne relacje. Czyli rozumieć ludzi i być dla nich cierpliwym. Spędzać czas z rodziną i w miarę możliwości skracać z nimi dystans, przełamując jakieś konwenanse i przyzwyczajenia. Być dla najbliższych oparciem, pamiętać o nich, pielęgnować więź, która nas łączy. Ciągle uczyć się rozmawiać, komunikować w przejrzysty sposób, bardziej się otwierać i dzięki temu sprawiać, by inne osoby robiły to samo.
To są dla mnie najważniejsze rzeczy w życiu. I teraz, wokół nich mogę budować całą resztę. Mogę wyznaczać sobie w zgodzie z tymi punktami cele, które chcę zrealizować – zabawne jest to, że rozumiejąc samego siebie, cele powstają samoistnie, wynikają bezpośrednio z tego, jak masz ułożoną rzeczywistość. Te 4 priorytety to elementy, które wyłuskałem przez lata, a głębokie zrozumienie ich zajmie mi kilka kolejnych.
Jeśli miałbym w tym momencie “pomarzyć”, to marzyłbym o przyszłości, w której jestem szczęśliwy, ustabilizowany w swoich przekonaniach i otwarty dla innych. Czuję na skórze ciepło słońca, widzę wokół siebie uśmiech oraz czuję akceptację osób, na których mi zależy. Wszystko jest takie, jak być powinno. Moja wizja to nie konkretne sumy, ani szybkie auta. To wolność, ludzie i ich bliskość, wsparcie, akceptacja oraz szczęście. Tylko te rzeczy mają jakąkolwiek wartość.
Ich dostatku właśnie sobie życzę.