Please enable JavaScript to view the comments powered by Disqus.
13 mar
 KOMENTARZY
, , , , ,
#Dziennik#Relacje

Już wiem, KIM jesteś

You’re so vain
You probably think this song is about you
You’re so vain
I’ll bet you think this song is about you
Don’t you? Don’t you?

Marilyn Manson – You’re so vain

Jeśli masz wrażenie, że piszę te słowa wprost do Ciebie, to dlatego, że tak jest. Nie odpuściłabyś kolejnej okazji do tego, by o sobie poczytać, wiem. Podekscytowana, uważnie zjadasz wzrokiem kolejne wyrazy. Mogę sobie jedynie wyobrazić, jak bardzo dowartościowały Cię poprzednie wpisy, pozwalając wygodniej umościć się na tronie. Jest tylko jeden problem, droga Księżniczko.

Twój tron ma podpiłowaną nogę i w każdej chwili może się rozlecieć.


Ten wpis jest trzecią częścią historii i nawet nie zabieraj się za nią bez znajomości poprzednich tekstów:

Część I: Już wiem, gdzie jesteś

Część II: Już wiem, gdzie jesteś 2

Ostrzegałem.


Przeciskam się przez zardzewiałą siatkę i pole widzenia przesłania mi odrapany hotel, który wyglądem przypomina raczej statek kosmiczny. Dokładniej wrak statku, z powybijanymi szybami, obrośnięty bluszczem, zachłannie wyłaniający się z pomiędzy drzew. Puste ramy okienne zieją mrokiem i nie zachęcają do eksploracji. Mimo wszystko, wchodzimy. Pod butami chrzęści szkło, podczas gdy jesienne słońce obmacuje słabymi promieniami odrapany tynk, różnokolorowe graffiti i kikuty poręczy przy schodach. Spacerujemy po zrujnowanej sali bankietowej, zaglądamy do windy gastronomicznej i zastanawiamy się, ile drogocennych, szampańskich wymiocin przepuściły zdewastowane toalety zanim hotel popadł w ruinę.

#orłowo #cyberpunk #urbanexploration

Post udostępniony przez @v1ncent.pl

W końcu wypełzamy na dach przez potężne, wyszczerbione okiennice. Przez dłuższą chwilę chłoniemy panoramę Zatoki Gdańskiej, zalanej po horyzont granatowym, niespokojnym morzem. Zaskoczony, rozglądam się, łapiąc szerszy kontekst otoczenia. Mój wzrok spoczywa na molo. Przysiągłbym, że w ustach czuję smak truskawek.

Przyjeżdżając do Trójmiasta nie myślałem o niej. W ogóle już o niej nie myślę. Naszą historię potraktowałem identycznie, jak wiele sytuacji wcześniej. Zwymiotowałem na blog, oczyściłem się i dzięki temu mogłem zostawić w spokoju. Pozostała mi po Karolinie anegdota, czterocyfrowa liczba polubień na fejsie i zwykła, ludzka ciekawość.

Przez jakiś czas po publikacji drugiej części historii wysyłałem Karolinie MMSy i SMSy. Jesienny liść. Mój kot. Różne, prowokacyjne teksty mające zmusić ją do kontaktu. Wpierw rzeczywiście miałem nadzieję, że się odezwie i zaspokoję ciekawość. Później wysyłałem jej wiadomości, bo po prostu zrobiłem sobie z tego zabawny nawyk, a okienko rozmowy traktowałem jak notatnik. Zdjęcie naleśnika, którego zjadłem na śniadanie po nocy z Aloną; koktajl luźnych myśli, wykorzystanych później w jednym z wpisów – wszystko wędrowało do Karoliny. I wciąż otrzymywałem raporty doręczenia. W końcu wysłałem jej bezpośredni link do Już wiem, gdzie jesteś, z dopiskiem: “nie wiem, kim jesteś, ale teraz już wiesz, kim ja jestem”. Byłbym naiwny, gdybym spodziewał się reakcji. Po prostu “zabawa” mi się znudziła.

Postawiłem kropkę i przestałem pisać.

Minęły dwa lata.

A teraz patrzę na pamiętne molo w Orłowie i zastanawiam się, dlaczego znalazłem się akurat tutaj. Usiłuję skupić wzrok na samym końcu pomostu – tam, gdzie się całowaliśmy – całkiem niepotrzebnie zauważając, że z dachu hotelu musieliśmy wyglądać jak dwie małe plamki.

Robię kilka zdjęć i wracamy do zwiedzania ruin. W głowie, z pogrzebanych wspomnień kiełkują myśli. Może zadzwonić? Co by było, gdyby odebrała i mógłbym dowiedzieć się wszystkiego? Uzyskać kilka odpowiedzi?

Na tym etapie jasne dla mnie jest, że Karolina kłamała. Dopiero, gdy nabrałem dystansu do całej sytuacji zrozumiałem, jak bardzo byłem zauroczony i ślepy na fakty. Ciekawi mnie jednak, jaka stała za nią motywacja. Staram się rozwijać, stawać bardziej świadomym facetem każdego dnia. Poszerzać kompetencje i sprawiać, by moje relacje z ludźmi były lepsze. W sytuacji takiej, jak z Karoliną chcę wiedzieć, czy zrobiłem coś źle, przez co zostałem opacznie odebrany (zbyt mocno okazywałem swoje nią zauroczenie? A może pomyślała, że chcę ją tylko przelecieć i stwierdziła, ze da mi nauczkę?), czy najzwyczajniej w świecie trafiłem na niezrównoważoną socjopatkę.

Chwilowo pomijam już rozważania na temat tego, jak bardzo popierdolone jest wkręcanie komuś, że chorujesz na raka – niezależnie od pobudek. 

Biorę telefon od kumpla – wiedząc, że ode mnie by nie odebrała – i wstukuję numer.

Jest sygnał.

Drugi.

Trzeci.

– Tak, słucham? – Po prostu, po dwóch latach, najzwyczajniej w świecie, banalnie odbiera telefon i mnie słucha. Głos ma energiczny, wesoły.

– Co słychać? – pytam.

– Wszystko okej. – Kolejne słowa owija niepewność. – A kto mówi?

– Mateusz.

– Hm, Mateusz. Który?

– Poznaliśmy się jakieś dwa lata temu na wakacjach.

– Mateusz? O Boże, ty mnie jeszcze pamiętasz?

A ty jeszcze żyjesz? – Cisnęło mi się na usta, ale ostatecznie się nie przecisnęło. Jest i tak wystarczająco kiczowato, notuję na marginesie myśli, by nie robić z tego mydlanej opery.

– Przy okazji jestem w Orłowie i o tobie pomyślałem. Stwierdziłem, że skoro minęło tyle czasu, to na luzie zadzwonię i spytam z ciekawości, dlaczego nasza znajomość skończyła się tak, jak się skończyła.

– Wiesz co, ja teraz prowadzę. Mogę oddzwonić do ciebie za godzinę?

– Jasne. – Odpowiadam.

– To pa. – Klik w słuchawce.

– Jasne, że nie oddzwonisz – dodaję już sam do siebie.

Gdybym okłamał kogoś, że mam raka, później już nigdy nie miałbym odwagi do tego, by skonfrontować się z tą osobą. Chyba, że byłbym nie tyle socjopatą, co psychopatą. W tym przypadku – psychopatką. O to drugie Karoliny nie podejrzewam.

Wracamy z kumplem do Sopotu. Rozwalam się na łóżku, wpadają znajomi. Koleżanka gotuje nam kolację. Dzwoni telefon. W sensie, Karolina dzwoni.

– No heeeeeeej, ale mnie zaskoczyłeś. Co robisz w Trójmieście? – Radosny, podekscytowany głos pieści moje ucho od pierwszych sekund rozmowy.

Rozmawiamy jak para dawnych znajomych. Jakbyśmy chcieli nadrobić zaległości. Kompletny luz, droczenie się. Small talk. Zupełnie, jakby między nami nic nigdy się nie wydarzyło.

Molo.

Motyle w brzuchu.

Bezczelne kłamstwo.

Wykreślone z równania. Wycięte z chirurgiczną precyzją. Ani jedna kropla emocji nie odnajduje swojej drogi przez wielką tamę, by zdradzić swoją obecność w tonie głosu, dobieranych słowach, czy idealnie wyważonych, pełnych wyczucia pauzach – nie za długich i nie za krótkich. Po prostu koniecznych. Jakbyśmy byli na podsłuchu.

Jakbyśmy rozstali się normalnie. Bez niedopowiedzeń i robienia sobie kaszy z mózgu.

– Do kiedy jesteś w Sopocie? – pyta w końcu.

– Do wtorku – odpowiadam, maskując zaskoczenie.

– To chodźmy jutro na kawę, porozmawiamy normalnie.

W ogóle nie planowałem jej widzieć. Nie czułem nawet takiej potrzeby. Nie sądziłem, że będzie chciała. Jestem zbyt zdziwiony, by odruchowo nie wgryźć się w haczyk.

– Możemy skoczyć. O 14:00 w Sopocie?

– Pasuje. Zdzwonimy się.

Spławik znika pod wodą, żyłka napręża się gwałtownie. Metal wbija się w mięso.

Truskawki w polewie poproszę.

Czy ja właśnie ustawiłem się na spotkanie z Karoliną? Po co? Chciałem tylko odpowiedzi. Zaspokoić ciekawość. Nie chciałem patrzeć jej w oczy, plan był zupełnie inny. Spytać i uzyskać odpowiedź. Dziękuję, miłego życia. A teraz już nie potrafię nie myśleć o jutrze. Łańcuch skojarzeń został odpalony, jak przewrócona kostka domino. Nie wiem po co mi to, ale być może nie wszystko w życiu musi być “po coś”. Jednak po kilku chwilach wypracowany przez lata mechanizm przejmuje kontrolę studząc emocje i uruchamia zdrowy dystans. Ani nie walczę z żyłką, ani się jej nie poddaję. Po prostu czekam, a w międzyczasie rozpraszam czymś innym, przekierowuję skupienie.

Biorę się za pyszny rosół, otwieram piwo. Przychodzi jeszcze więcej ludzi. Wychodzimy na miasto. Jesteśmy młodzi, a Sopot wzywa. Zakochuję się tej nocy, odrywam kompletnie. Podpieram filar, ona tańczy przede mną. Nie znam jej, ale ją kocham. Podobno ma chłopaka i wyjechał dzisiaj. Zapewne dlatego ściska mnie za tyłek. Nie będzie się całować, dlatego gdy idziemy do mnie gwałtownie przyciąga mnie za rękę. Nasze usta dzielą milimetry, a łączy mały pomost z błyszczyka, który niesfornie skleja wargi. Musi wracać do koleżanek, więc wchodzi ze mną na klatkę, gdzie dociskamy się do jednej ze ścian. Wszystko dzieje się zbyt szybko, lepi się nie tylko dolna warga, kleją się do siebie spojrzenia, nasze ciała są gotowe. Ona podejmuje decyzję, tym razem na poważnie. Nie wchodzi do mieszkania, rzeczywiście musi wracać. Otwiera już drzwi na podwórko, ja spokojnie pokonuję schody. Zastygamy tak, ona przy drzwiach, ja przy skręcie w korytarz. Obserwujemy ulotną chwilę wiedząc, że to punkt przełomu. Ona może jeszcze wrócić do środka i pójdziemy do mnie. Może też ruszyć w stronę klubu. Mam wybór – dalej tak stać albo wyjąć klucze i wejść w korytarz. Udajemy, że to prawdziwe wahanie, że coś jeszcze się wydarzy. Oboje wiemy, że będzie inaczej, ale to po prostu część przyjemnej gry.

Słodkie oczekiwanie kończymy krótką pointą.

– Może się jeszcze spotkamy – szepcze, a szept wdziera się w ciszę klatki echem.

– Wątpię – odpowiadam i znikam w korytarzu.

Budzę się rano i przypominam sobie o Karolinie. Dzwonię.

Nie odbiera. Jest 11:00. Nie czuję nic. Jestem zdystansowany.

Jest 12:00. Serio? Piszę SMS.

Jest 13:30.

Jest 14:00.

Czuję się jak gówniarz, nie pierwszy raz zresztą. Wchodzę w książkę telefoniczną, odnajduję wpis. Wygrzebuję palcem haczyk.

Karolina. Na pewno skasować? Tak.

Prawie dałem się nabrać. Nigdy więcej.

Haczyk ląduje w koszu. Spadając ciągnie za sobą maleńką, czerwoną kropelkę.

*

Telefon świeci. Podnoszę i widzę, że mam nowego SMSa. Numer nie jest zapisany. Przeciągam palcem po ekranie, odblokowując klawiaturę.

Jesteś tu?

Widzę historię wiadomości. Minęły dwa miesiące od ostatniego kontaktu. O nie, kochana. Nie tym razem. Odkładam telefon i idę spać.

Następnego dnia pracuję na laptopie, mam ważny projekt, który muszę dopiąć w ciągu dwóch godzin. SMS.

Proszę skontaktuj się ze mną.

Głęboki wdech, kładę telefon wyświetlaczem do dołu. Całkiem już ześwirowała. Czuję niepokój, sytuacja robi się creepy i wywołuje nieprzyjemne ciarki. Siłą odklejam myśli i wracam do pracy.

Po godzinie drżenie wibracji wybija mnie z rytmu. Pracuję dalej, ale nie mogę się skupić. Kurwa.

Nie każ mi jeździć po Polsce i Cię szukać, nie chcę przyjeżdżać do Białegostoku, nie chcę też wchodzić na Twoje szkolenie w Poznaniu (mimo, że terminy się zgrywają i będę na miejscu). JEDEN SMS. JEDNO SŁOWO WYSTARCZY.

Głęboki wdech. Tę ostatnią wiadomość czytam kilka razy, podziwiając tanią manipulację. “Nie każ mi jeździć po Polsce” (sprawa jest bardzo ważna, a ja mam determinację, by cię znaleźć), “nie chcę przyjeżdżać do Białegostoku” (wiem, gdzie mieszkasz), “nie chcę też wchodzić na Twoje szkolenie w Poznaniu” (wiem, czym się zajmujesz + sprawa jest na tyle ważna, że jestem w stanie przerwać twoje wystąpienie), “…będę na miejscu” (musimy się spotkać). Na koniec słowa z wielkiej litery, żeby podkręcić dramat.

Pieprzona manipulantka. Odkładam telefon.

Mijają dwie godziny. Ekran wyświetlacza pali się na zielono. Odbierz / Odrzuć.

Wybór jest prosty. Odrzuć. Tym razem odpisuję: Zajęty jestem, oddzwonię później.

W odpowiedzi otrzymuję elaborat:

[Wiadomość bez zmian, dodałem tylko przecinki i ogonki – zboczenie zawodowe].

Możesz mieć mnie za kompletną idiotkę, ale nie mogę się z tym obejść obojętnie. Wczoraj miałam chwilkę więc postanowiłam wejść na “snapa” i zobaczyłam stronę, którą podałeś, potem znalazłam filmiki na YT, a ostatecznie doszłam do Twojego bloga. Tak – po roku czasu go odkryłam. Przez noc przeczytałam wszystkie posty, przede wszystkim te związane ze mną [aż dwa z dwustu trzydziestu – dop. Vincent]. Potem weszłam w wiadomości z Tobą i zobaczyłam, że równo rok temu sam mi go wysłałeś… Chciałam napisać tylko, że jestem w ciężkim szoku, jak bardzo wartościową osobą jesteś, a to oznacza jedno, że się myliłam. No cóż, tym razem to mnie zmiażdżył mechanizm pułapki. PS. Wuthering Heights – choć może dla Ciebie już zatruta, to wciąż piękna;)

 

Okej, czyli ma wyrzuty sumienia, czuje potrzebę zrehabilitowania się i jest jej głupio.

Powinno być.

Okej, czyli prawdopodobnie myślała, że chcę ją tylko bzyknąć.

Zdarza się.

Nic nie tłumaczy jednak wkręcania drugiej osobie ciężkiej choroby.

Nic. 

Skoro mam dźwignię, postanawiam jej użyć. Karolina wykorzystała moją słabość, ja wykorzystuję jej. Piszę: podaj mi profil na fejsie, będzie łatwiej pisać. W odpowiedzi otrzymuję imię i nazwisko. Nazwisko, którego dwa lata temu szukałem godzinami, a które teraz jest dla mnie jedynie ciekawostką, spinającą całą historię klamrą. Gdy wyszukiwarka wypluwa Jej zdjęcie, z dystansu obserwuję swoją reakcję. Zimny jak kamień. Zabawne, jak z czasem emocje, ludzie i rzeczy tracą na wartości.

Wysyłam zaproszenie do znajomych. Nie przyjmuje, zamiast tego pisze do mnie. No tak, gdyby mnie przyjęła istniało ryzyko, że jej znajomi i potencjalny chłopak dowiedzą się o wyimaginowanej chorobie i socjopatycznych skłonnościach. Karolina albo przecenia swój wpływ na facetów albo rzeczywiście bierze mnie za skrzywdzonego chłopca skłonnego do “zemsty”. Nie mam do niej emocjonalnej zadry, nie zamierzam ingerować w życie prywatne. Motywuje mnie jedynie ciekawość, czy będzie w stanie poświęcić swoje ego i stawić czoła prawdzie.

Piszemy, ale z rozmowy nic nie wynika. Gdy pytam ją o powód, dla którego mnie oszukała, odbija piłeczkę i bada, kiedy będę w Trójmieście, żeby się spotkać, bo woli powiedzieć mi na żywo. Do tego prowokuje mnie, żebym przyjechał tam specjalnie dla niej. Nie, nie, koleżanko. Słaby spławik, marna przynęta. Wie, że zrobiła głupotę i boi się konfrontacji. Za wszelką cenę próbuje uniknąć tłumaczenia się, jednocześnie pragnąc, bym dobrze o niej myślał. Uważa, że słodkie słowa załatwiają sprawę, a skaza znika. Zrobi wszystko, by uspokoić sumienie i nie musieć akceptować faktu, że dwa lata temu zachowała się patologicznie.

Prawda, Karolina?

Jeśli masz wrażenie, że piszę te słowa wprost do Ciebie, to dlatego, że tak jest. Nie odpuściłabyś kolejnej okazji do tego, by o sobie poczytać, wiem. Podekscytowana, uważnie zjadasz wzrokiem kolejne wyrazy. Mogę sobie jedynie wyobrazić, jak bardzo dowartościowały Cię poprzednie wpisy, pozwalając wygodniej umościć się na tronie. Jest tylko jeden problem, droga Księżniczko.

Twój tron ma podpiłowaną nogę i w każdej chwili może się rozlecieć.

Przepraszam, że ten wpis wygląda tak, a nie inaczej, ale przecież mogłaś mieć na niego wpływ. Wiedziałaś, że piszę trzecią część, by zamknąć historię. Dałem Ci szansę wytłumaczenia mi i Czytelnikom swojej motywacji. Mogłaś po prostu przyznać się do błędu i skonfrontować z faktem, że zachowałaś się jak osoba niezrównoważona psychicznie. To mógłby być bodziec do tego, by przemyśleć pewne kwestie i zamiast uciekać od konsekwencji decyzji po prostu je zaakceptować i wykorzystać do tego, by się zmienić. Stać się lepszą osobą i zacząć inaczej traktować ludzi.

Być może faceci pompują Twoje ego do takiego stopnia, że całkiem się w tym wszystkim pogubiłaś i nawet nie widzisz, kiedy przekraczasz granice. Być może nienawidzisz mężczyzn lub trywialnie upojona swoim wpływem sprowadzasz do roli kukiełek dostarczających Ci rozrywki. Była kiedyś taka reklama: “Może to jej urok, a może to Maybelline”.

To Twoje rozpieszczenie, czy choroba psychiczna?

Koło karocy za moment się odkręci, koń w końcu padnie, a Ty nie będziesz mogła dalej uciekać. W zaciszu swego domu, spędzając ten wieczór przy ciepłej herbacie zastanów się nad naszą historią. Nad innymi też. 

Albo nie rób nic. Całe szczęście, to już nie mój problem.

Nie przegap

# • # • # • #

Już wiem, gdzie jesteś

#Dziennik

30

0

(Nie)zwykły poniedziałek

0

Przetrzyj swoją szybę

0

O vincencie

Dzięki swej determinacji zmienił się z zakompleksionego introwertyka w konkretnego, pewnego siebie faceta. Autor niniejszego bloga, współpracownik CKM oraz trener rozwoju osobistego.